poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Maskarada



Karty tarota kosztowały mnie 50 dolarów. Najpierw, aby uzyskać wprawę, stawiałem kabałę znajomym. Ci polecali mnie z kolei swoim przyjaciołom. Gdy poczułem się już pewniej, dałem ogłoszenie do gazety.
Telefony nie rozdzwoniły się od razu. Na pierwszą klientkę musiałem poczekać. Ale w końcu i do mnie uśmiechnęło się szczęście.
- Tu Maria - usłyszałem w słuchawce. - Chciałabym umówić się na wizytę.
Podałem adres pomieszczenia, które wynająłem, by móc przyjmować gości. Pobiegłem co tchu. Ściany udekorowałem wykresami poszczególnych konstelacji gwiezdnych, mapą nieba, magicznymi symbolami. Na stole ustawiłem szklaną kulę kupioną na garage-sale’u i przedmioty magiczne, które kiedyś przywiozłem z Nowego Orleanu. Zapaliłem świecę.
W porządku. Była atmosfera i cały ten bałagan robił odpowiednie wrażenie. Przymierzyłem szlafmycę i szlafrok wyszywany w gwiazdy. Spojrzałem w lustro. Przypominałem Gaucho Marxa w filmie „Noc w operze”…
Rozległo się pukanie do drzwi. Omal nie wyrwałem rękawa, chcąc pozbyć się kompromitującego stroju.
Na progu stanęła kobieta po 40. Już na pierwszy rzut oka było widać, że jest zaaferowana. Postanowiłem się zachować jak dżentelmen. Pomogłem zdjąć jej płaszcz, posadziłem w fotelu, podałem herbatę. Była zaskoczona. Dała do zrozumienia, że jest bywalczynią salonów polonijnych proroków, ale w taki sposób jest traktowana po raz pierwszy. Próbowałem zorientować się, z kim mam do czynienia. Lata spędzone w instytucie pedagogiki jednego z polskich uniwersytetów zrobiły swoje. Kobitka miała orzech do zgryzienia. Czekała ją jakaś decyzja, a ona nie bardzo wiedziała, jak ma postąpić. Szczegóły wyjaśniły się po dwóch rozdaniach kart. Traktowałem ją jak ktoś, kto zna ją od dawna i wszystko o niej wie. Co chwilę stukałem paluchem w poszczególne karty zmuszając ją, by na nie patrzyła. Sam w tym czasie uważnie obserwowałem jej wzrok. Ktoś, kto nie wie, że jest obserwowany nie ukrywa swoich emocji i reakcji. Komentowałem rozkład kart wciągając jednocześnie Marię w rozmowę. To ona miała mi powiedzieć to, co później powinna usłyszeć. Tak też się stało. Nie trzeba przeczytać całej biblioteki, by wiedzieć, czego oczekuje kobieta po czterdziestce, która przychodzi do wróżbity…
W przypadku Marii sytuacja była wręcz klasyczna. Mąż pijak, przesiaduje w tawernie, jest agresywny, bija ją regularnie…
- Panie, a jaki zazdrosny!
Na dodatek „bosska” w robocie się czepia. Co zrobić, aby los się odmienił?
- Panie, no nie da rady tego dłużej wytrzymać!
Wyboru właściwie nie było. Wariant Pelagii okazał się najwłaściwszy. Recepta była taka: Odrobina cierpliwości, wkrótce wszystko się zmieni. Świetlana przyszłość, mnóstwo pieniędzy, fortuna w miłości, brunet w średnim wieku, w jasnych butach zabierze ją cadillakiem w odległy, baśniowy i kolorowy świat… Kobitka pokraśniała z przejęcia. Obiecała, że przyśle koleżankę.
- Panie, ona to dopiero ma kłopoty.
Zaczęła opowiadać o przygodach 30-letniej dziewczyny z trzema mężami i z urzędem imigracyjnym.
- Jak ma na imię?
- Joanna.
Nazajutrz zadzwonił telefon.
- Ja z ogłoszenia - usłyszałem damski głos. - Chciałabym umówić się na wizytę.
- Jak ma pani na imię?
- Joanna…
Wyglądała nieco starzej niż przypuszczałem, ale w końcu emigracja nie pieści, a trzech mężów zrobiło swoje…
Potasowałem karty, ona przełożyła, a ja poukładałem je tak, jak uczył mnie Iwan.
- Dużo mężczyzn wokół pani - zacząłem. - Wiele związków w przeszłości, ale żaden nie usatysfakcjonował pani do końca. Żaden z tych mężczyzn nie był w porządku…
Gdy doszedłem do kłopotów z INS przerwała mi.
- Od dwóch lat mam obywatelstwo amerykańskie, a mężatką nigdy nie byłam. Ja, widzi pan, mam nieco odmienny gust… Chciałam się dowiedzieć, czy moja dziewczyna do mnie wróci. Rozstałyśmy się w gniewie cztery tygodnie temu. Szukałam jej, ale ona ukrywa się przede mną. Kocham ją i chcę z nią być… Od czasu jak przyjechał z Polski jej mąż wszystko zaczęło się psuć. Teraz on wyjechał, ale ona już nie chce do mnie przychodzić…
Właściwa Joanna zadzwoniła dopiero po tygodniu. Tym razem wpadki nie było. Szkolenie u Iwana i wizyty u polonijnych wróżek procentowały. Dzięki Joannie miałem kolejne klientki. Pracowałem schematami. W trakcie rozmowy można je było oczywiście modyfikować, choć niekoniecznie. Szybko zrozumiałem, że ludzie, którzy przychodzą do jasnowidza potrzebują nadziei. Jeśli zawiedzie w życiu wszystko, przyjaciele, Bóg, ojczyzna i wiara w samego siebie - pozostaje już tylko to co irracjonalne. Czyli jasnowidz. Swoją drogą - jaka musi być determinacja człowieka, który szuka tej nadziei nawet tam, gdzie tak naprawdę nie spodziewa się jej otrzymać?
Sam wiem jak czułem się po wizycie u Pelagii. Ile było we mnie energii, wiary we własne możliwości. Wiedziałem jedno: Przede mną jest sukces, potrzeba tylko odrobiny cierpliwości… Tego samego potrzebowali moi klienci.
Któregoś dnia do mojego pokoiku zawitała młoda, choć niezbyt atrakcyjna dziewczyna imieniem Marianna.
- Niech pan mi mówi o mojej świetlanej przyszłości - zażądała.
Po pewnym czasie zauważyłem jednak, że Marianna mnie nie słucha, za to rzuca w moim kierunku powłóczyste spojrzenia.
- Nie czuję się dziś dobrze - rzekła. - Od dłuższego czasu odczuwam pewne dolegliwości. Czy mógłby mnie pan zbadać?
- Nie jestem uzdrowicielem…
- Nie szkodzi. Niech pan określi przyczynę mojego bólu…
Mówiąc to rozpięła bluzkę i odwróciła się pokazując plecy. Zaleciłem jej oczywiście wizytę u specjalisty dodając, że powinna częściej się relaksować. Skończyło się na tym, że przez następne dwa tygodnie prowadziłem z nią treningi relaksacyjne. Wtedy doszedłem do wniosku, że możliwości zarobkowe jasnowidza są praktycznie nieograniczone. Zależą wyłącznie od jego pomysłowości, inwencji oraz… sumienia. Jeśli to ostatnie umie się odsunąć na bok, strumień pieniędzy płynących do jego kieszeni może zamienić się w Niagarę.
Pewnego dnia zapukał do mnie mężczyzna w średnim wieku.
- Niech się pan nie gniewa. Nie mam za bardzo czasu - rzekł. - Przychodzę z konkretną sprawą. Jestem biznesmenem. Otrzymałem propozycję wejścia do spółki. Muszę wnieść 150 tysięcy. Pieniądze mam. Ale nie jestem pewny, czy rzeczywiście mi się to opłaci. Chcę tylko wiedzieć jedno. Co mówią karty? Wchodzić w to, czy nie?
Sytuacja stała się dramatyczna. Ode mnie zależało, czy gość zarobi pieniądze, czy je straci. Skoro on sam jednak nie był pewny, postanowiłem pogłębić jeszcze jego wątpliwości. W końcu odradziłem mu wejście w interes. Gdyby coś wyszło nie tak, mógłby mnie ścigać z pistoletem po całym Chicago.
- Niech pan w to nie wchodzi - orzekłem.
Trzy tygodnie później zadzwonił do mnie.
- Dziękuję za poradę. Gdyby nie pan, straciłbym 150 kawałków.
Opowiedział mi historię, w jaki sposób przyszły partner chciał go pogrążyć w kłopotach.
- Jest pan najlepszym jasnowidzem w Chicago – rzekł. - Będę pana polecał!


Fragment reportażu ze zbioru „Maskarada”
Kliknij po więcej informacji :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz