środa, 21 lutego 2018

Jak Polacy budowali Amerykę?


O pierwszych Polakach, którzy popłynęli do Ameryki Północnej, z Andrzejem Dudzińskim, autorem książki „Jamestown. Nowa Polska”, rozmawia Tomasz Falba

- Kiedy czytałem pańską najnowszą książkę „Jamestown. Nowa Polska” pomyślałem, że o mały włos a Pocahontas byłaby polską historią...

- Rzeczywiście niewiele brakowało. Ta historia działa się niemal równocześnie z pojawieniem się w Ameryce Północnej pierwszych Polaków. I to w tym samym miejscu! Związki naszych rodaków z Indiankami nie należały do rzadkości. Znamy przynajmniej kilka takich przypadków. Niektórzy z nich, idąc za swoimi ukochanymi, osiadali nawet wśród Indian i tam prowadzili dalej swoje życie. Kiedy w XIX wieku w Kanadzie zamieszkali Kaszubi założyli w Ontario osadę, która utrzymywała ożywione kontakty z tubylcami. Tak ożywione, że do dzisiaj można tam spotkać Indian o blond włosach. Sam widziałem takich ludzi na dodatek ubranych w stroje z elementami kaszubskiego haftu.

- Pańska książka opowiada o pierwszej angielskiej kolonii w Jamestown. Jak doszło do jej założenia?

- Ściślej rzecz ujmując pierwsza była Roanoke. Została ona założona w 1585 roku. Brytyjczycy byli bardzo spóźnieni jeśli chodzi o kolonizowanie Ameryki Północnej choć później to właśnie oni przejęli pałeczkę w tej kwestii. Przed nimi pojawili się w Nowym Świecie Hiszpanie, Francuzi, Portugalczycy, Holendrzy... Nawet Skandynawowie byli szybciej. Pierwsi Anglicy zatrzymali się właśnie w Roanoke. Statek, którym przepłynęli Atlantyk, zawrócił do kraju po kolejną grupę, a kiedy wrócił, po kolonii nie było śladu. Do dzisiaj nikt nie wyjaśnił, co się z nią stało. To nieudane lądowanie zniechęciło Anglików do wypraw za Atlantyk na ponad dwadzieścia lat. Dopiero po tym czasie w Londynie powstała Kompania Wirgińska, komercyjna inicjatywa, która postanowiła podjąć kolejną próbę kolonizacji wschodniego wybrzeża Ameryki Północnej. Efektem ich starań było założenie osady Jamestown nad Zatoką Chesapeake. Stała się ona pierwszą angielską kolonią w Ameryce Północnej, która przetrwała.

-  Podkreślmy, że działo się to jeszcze przed tym zanim do Ameryki Północnej przybił słynny statek Mayflower, którego przypłynięcie powszechnie kojarzy się z początkiem trwałej angielskiej obecności na tym kontynencie w efekcie, której powstały Stany Zjednoczone.

- Dokładnie tak. Jamestown zostało założone w 1607 roku a pasażerowie Mayflower, tzw. „Pielgrzymi” jak się ich obecnie nazywa, wylądowali w Ameryce dopiero w 1620 roku, a  więc trzynaście lat później.

- Polacy byli w Jamestown od początku? 

- Nie. Przypłynęli tam rok po założeniu kolonii - 1 października 1608 roku na pokładzie statku „Mary and Margaret”.

- Co o nich wiemy? Znamy ich nazwiska?

-  Było ich czterech. Grupce przewodzili Zbigniew Stefański z Włocławka i Jan Bogdan z Kołomyi. Nie było to przywództwo formalne, byli raczej naturalnymi liderami. Poza nimi byli także: Jur Mata z Krakowa i Stanisław Sadowski z Radomia. Nie bez znaczenia był fakt, że poza Matą wszyscy byli protestantami. Razem z nimi pojawił się w Jamestown także szlachcic i kupiec Michał Łowicki, Polak urodzony w Londynie, współpracownik Kompanii Wirgińskiej. To właśnie on miał zadanie zwerbowania rzemieślników do pracy w kolonii. Uczynił to poprzez swojego kuzyna, który chętnych do wyjazdu za Ocean znalazł w Gdańsku i Elblągu. Wstępnie ich zakontraktował i wysłał do Londynu gdzie wsiedli na statek płynący do Nowego Świata. 

- Jakie były warunki tej umowy?

- Niestety niezbyt jasne, co potem stało się przyczyną konfliktu pomiędzy Polakami a władzami kolonii. Podstawowe założenie było takie, że Kompania Wirgińska miała przewieźć Polaków do Ameryki i wyposażyć ich w narzędzia do pracy i  rzeczy potrzebne do życia. W zamian za to mieli oni przez siedem lat pracować na rzecz kolonii. Później zaś mogli zrobić co chcieli – pozostać na miejscu albo wrócić do Europy.

- Czy Polakami kierowała tylko chęć zarobku?

- Nie tylko. Na pewno była chęć przygody. Proszę pamiętać, że to byli młodzi ludzie – najstarszy z nich miał 25 lat. Co nie znaczy, że nie byli doświadczeni np. Jan Bogdan brał udział w bitwie pod Kircholmem. Zbigniew Stefański chciał spróbować czegoś nowego. Nie realizował się w rzemiośle w którym pracował czyli w wyrobie szkła. Marzył o morzu i statkach, poznawaniu innych części świata niż Europa. W przypadku Stanisława Sadowskiego motywatorem była bieda. Był on sierotą, który przez całe życie błąkał się od domu do domu. Chciał znaleźć swoje miejsce na ziemi.

- Polacy wyróżniali się na tle innych członków Jamestown tym, że umieli wykonywać bardzo konkretne zawody. Czy w tym sensie byli elitą tej kolonii?

- Polacy znali się na wyrobie szkła, szkutnictwie, ciesielstwie, umieli wyrabiać potaż, smołę i mydło. Potrafili wyrabiać maszty dla statków. Ich wyroby można było drogo sprzedać w Europie. Ich praca przynosiła więc kolonii zysk. Trzeba też pamiętać, że członkowie osady dzielili się na część szlachecką i resztę. Szlachta zaś uważała, że nie musi pracować. Polacy, z których co najmniej dwóch było szlacheckiego pochodzenia, nie mieli takich uprzedzeń. Byli więc nie tylko użyteczni dla kolonii, ale również mieli większe szanse przeżycia. Większość czasu spędzali bowiem pracując poza osadą. Uniknęli więc chorób, które dziesiątkowały innych członków Jamestown. Poza tym część swoich wyrobów sprzedawali Indianom za żywność, której w kolonii zawsze brakowało.

- Mieli też fory u gubernatora Wirginii Johna Smitha. Czy to prawda, że znał on jednego z nich jeszcze z Europy?

- To wielce prawdopodobne. Wynika to z pamiętnika Smitha, gdzie można wyczytać, że brał on udział w wojnie z Turkami, dostał się do niewoli i przedzierał przez Polskę do swojego kraju. Nie jest wykluczone, że właśnie wtedy poznał tam Jana Bogdana. Z jednej strony Smith faworyzował Polaków, bo władze Kompanii Wirgińskiej oczekiwały, że kolonia będzie przynosić dochody, a Polacy je zapewniali, z drugiej zaś umiejętnie rozgrywał ich przeciw szlacheckiej części Jamestown, próbując zmusić ją do pracy, bo rozumiał, że bez zaangażowania wszystkich kolonia nie przetrwa.

- Część swoich wyrobów Polacy sprzedawali Indianom. Jak ich postrzegali?  

- Nie ma się co oszukiwać i budować pozytywnej legendy. Indianie nie odróżniali Polaków od reszty białych i widzieli w nich najeźdźców. Polacy patrzyli na nich jak na  czyhających na ich życie „dzikusów”. Brali udział w wyprawach przeciw Indianom na równi z innymi członkami kolonii i na równi z nimi ich zabijali.  

- Mówi się o tych pierwszych Polakach w Jamestown, że byli pionierami amerykańskiego przemysłu. Czy to aby nie przesada?

- Jeśli chodzi o anglojęzyczną część Ameryki Północnej to fakty są takie, że właśnie Polacy byli tymi, którzy otworzyli hutę szkła - pierwszy zakład przemysłowy w Nowym Świecie. A jeszcze wcześniej wytwarzali potaż, smołę na skalę przemysłową, co w ówczesnych warunkach było dość skomplikowanym procesem, wymagało nie tylko fachowej wiedzy, ale i organizacji produkcji.

- Polacy zostali jednak wykorzystani przez władze kolonii.

- W pewnym momencie w Europie zaczął być popularny tytoń. To na nim można było zrobić największe pieniądze. Władze kolonii zdawały sobie sprawę, że jeśli uwolnią Polaków od obowiązku pracy na jej rzecz, to zajmą się oni wyłącznie uprawą tytoniu. Dlatego robili wszystko aby najpierw przedłużyć kontrakt a potem postawili warunek, że Polacy muszą nauczyć innych swoich zawodów. Aby ich zatrzymać Kompania Wirgińska posunęła się nawet do tego, że dawała im mniej ziemi niż w takiej sytuacji dostałby ktoś inny. Zwykle było to 100 akrów, a naszym rodakom, po wielkich targach, zaproponowano tylko po 4 akry.

- Co oni na to?

- Zaczęli się oczywiście buntować. Nie mogli tak po prostu opuścić kolonii bo byliby uznani za zbiegów. Próbowali wyegzekwować umowę, a kiedy to się nie udało zaczęli spowalniać pracę. Podejmowali też próby ucieczki. Zorganizowali nawet strajk. Walka zakończyła się sukcesem dopiero w siedem lat po terminie zapisanym w kontrakcie. Przy okazji Polacy uzyskali nawet prawa wyborcze.

- W swojej książce „Jamestown. Nowa Polska” opowiada pan dzieje pierwszych Polaków w Ameryce Północnej niezwykle szczegółowo. Skąd czerpał pan wiedzę na ich temat?

- Przede wszystkim z dokumentów amerykańskich m. in. sporządzanych na bieżąco kronik Wirginii i ksiąg sądowniczych. Wiele cennych informacji zawierają relacje gubernatora Smitha. Najcenniejszym źródłem jest jednak pamiętnik jednego z Polaków – Zbigniewa Stefańskiego „Memorialium Commercatoris”. Ten ostatni dokument ma niezwykle tajemniczą historię. Obecnie istnieją tylko fragmenty jego kopii sporządzonej w 1945 roku przechowywane w Muzeum Polskim w Chicago. Do zakończenia drugiej wojny światowej nikt nie miał pojęcia, że taki pamiętnik w ogóle istnieje. Tuż po wojnie w Stanach pojawiło się dwóch Polaków, którzy chcieli go sprzedać. Twierdzili, że znaleźli go z podczas działań wojennych w jednym z księgozbiorów na terenie wyzwolonej Holandii. Chcieli za niego 5 tysięcy dolarów – to była suma za którą można było wtedy kupić dom. Sprzedawcy musieli więc zdawać sobie sprawę, że mają do czynienia z białym krukiem. Muzeum Polskie nie było w stanie kupić książki, ale wypożyczyło ją, potwierdziło autentyczność i częściowo skopiowało. Pamiętnik wrócił do oferentów i ponownie zniknął.    

- To wiarygodne źródło?

- Wielu faktów tam zapisanych nie możemy potwierdzić, ale większość jednak tak. To co opisywał Stefański zgadza się z danymi zawartymi w innych dokumentach. Myślę więc, że jest to dokument nie tylko autentyczny, ale i wiarygodny.

-        Pańska książka jest powieścią historyczną a nie pracą naukową. Ile w niej jest fikcji a ile prawdy?

- 95 procent prawdy, 5 procent fikcji. Takie są mniej więcej proporcje. Prawdziwy jest główny watek fabularny, prawdziwi główni bohaterowie, nawet wypowiedzi niektórych z nich są zaczerpnięte wprost z dokumentów.

- A wątek miłosny – Jana Bogdana z Indianką Amonuje – jest prawdziwy?

- Taki związek rzeczywiście był. Został nawet pobłogosławiony przez pastora. Tak donoszą kroniki wirgińskie. Nie wspominają jednak czy chodziło o Jana Bogdana czy kogoś innego. Imię Amonuje jest dziełem wyobraźni. W tym wypadku jednego z moich przyjaciół.

- Pisze pan, że ci pierwsi Polacy w Ameryce Północnej chcieli tam zbudować kolonię całkowicie polską, Nową Polskę. To też pan wymyślił?

- Nie. Poza nazwą reszta jest prawdziwa. Oni naprawdę wierzyli, że taki projekt może się udać. Niestety sami nie mieli na to funduszy a państwo polskie nie było zainteresowane. Pomysł utworzenia czegoś podobnego odżył w Stanach Zjednoczonych po Powstaniu Listopadowym. Wtedy też z tego nic nie wyszło, aczkolwiek zapis w dokumentach kongresowych wciąż istnieje i mimo upływu lat, nie utracił ważności. Jest aktualny.

- Jak skończyła się historia Polaków w Jamestown?

- Część została w Ameryce, cześć jak Zbigniew Stefański, wróciła do Europy. Swój pamiętnik napisał już po powrocie, w Holandii, gdzie się na stałe osiedlił. Po pierwotnym Jamestown dzisiaj nic nie pozostało. Tam gdzie kiedyś istniała kolonia jest obecnie park historyczny. W okolicy nie udało mi się spotkać żadnego potomka pierwszych Polaków w Ameryce Północnej. Wiadomo jednak, że np. Sadowcy wywędrowali do Ohio gdzie założyli miasto Sandusky. 

- Losy pierwszych Polaków w Nowym Świecie, tym bardziej ich udział w tworzeniu amerykańskiego przemysłu, nie są powszechnie znane w Polsce. Pańskim zdaniem dlaczego?

- Nie umiem sobie tego wytłumaczyć, ale nie lepiej jest z tą pamięcią także w samych  Stanach Zjednoczonych. Na dobrą sprawę dopiero w 2008 roku, z okazji 400-setnej rocznicy przybycia Polaków do Jamestown, starano się przypomnieć o naszym udziale w budowie Ameryki. Potem znowu wszystko przycichło. Ani w Stanach Zjednoczonych ani w Polsce nie ma ulic noszących nazwiska Stefańskiego czy Bogdana, postaci historycznych i zasłużonych. (reszta wypowiedzi skasowana)

- Może lepiej było zrobić film? Pańska książka to gotowy scenariusz filmowy...

- Pierwotnie miała być ona scenariuszem filmowym.  (fragment skasowany – nie chcę używać nazwiska reżysera bez porozumienia) Niestety, póki co, filmu nie udało się zrealizować więc przerobiłem scenariusz na powieść z przeznaczeniem głównie dla młodzieży, aczkolwiek także i dorośli, mam nadzieję, będą się przy niej dobrze bawić. A przy okazji czegoś się dowiedzą.

Notka biograficzna

Andrzej Dudziński - związany z Gdańskiem i Chicago, obecnie mieszka na Kaszubach. Absolwent Uniwersytetu Gdańskiego, dziennikarz. Pracował w „Dzienniku Bałtyckim” i „Wieczorze Wybrzeża”, po wyjeździe do Stanów Zjednoczonych był reporterem „Dziennika Związkowego” w Chicago, w późniejszych latach kierował „Dziennikiem Chicagowskim” i Tygodnikiem „ALFA”, prowadził też codzienny program radiowy na stacji WCEV 1450 AM. Pełnił tam również rolę redaktora news-roomu. Reżyser filmów dokumentalnych zrealizowanych w USA i w Polsce, autor ponad 200 odcinków seriali obyczajowych wyemitowanych w polskiej telewizji publicznej, autor kilkunastu książek, w tym zbiorów reportaży i powieści. W swoim pisarstwie penetruje najwcześniejsze związki historyczne Polaków i Amerykanów, a w twórczości dokumentalisty poświęcił się wielkiej pasji, jaką stały się dla niego Kaszuby.

Rozmawiał: Tomasz Falba


Miesięcznik Nasze Morze

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz