"Z prawdziwą radością, choć ze znacznym opóźnieniem wziąłem
do ręki najnowszą książkę Andrzeja Dudzińskiego „Dom przy ALien Avenue”. Z
radością, bowiem Andrzej jest jedynym polonijnym autorem, który łączy w swej
prozie nie lękającą się prawdy reporterską drapieżność z niezwykle ludzką
wrażliwością na ból i łzy.
Podobnie, jak uprzednio recenzowany przeze mnie tomik
reportaży „Pod obcym niebem” najnowsza książka Andrzeja Dudzińskiego osadzona
jest głęboko w chicagowskiej emigranckiej rzeczywistości.
Bohaterami powieści
są przybysze z przełomu lat 80-tych, ludzie zaskoczeni nagłymi przemianami w
Polsce (stan wojenny i jego następstwa), obawiający się wracać, a jednocześnie
zatroskani o los pozostawionych „tam” bliskich.
Emigracja, a szczególnie emigracja wymuszona (choćby była
nią tylko niejasna obawa przed powrotem) to stan nienaturalny, pozostawiający w
sercach i umysłach poczucie niezawinionej krzywdy, drażniący umysły odprysk
diabelskiego zwierciadła. Z takiej perspektywy trudno dostrzec piękno nowego
kraju, trudno się przystosować do życia w odmiennych warunkach, łatwo stoczyć
się, nawet na samo dno.
Lokatorzy „Domu na Alien Avenue” nie znajdują – w większości
miejsca pod obcym niebem. Nie potrafią podołać trudnościom dnia codziennego,
gubią się w sytuacjach, które wymagają odporności i hartu ducha. Nic dziwnego,
są tylko imigrantami – nikomu niepotrzebnymi odpadami wirującego koła historii.
I co charakterystyczne dla większości z nas, nie potrafią pozbyć się swojego
garbu, jakiego zalążki przywieźli ze sobą z wschodnioeuropejskiego zaścianka.
Ten garb potrafi rosnąć, nabierać nieznośnego ciężaru, odbierać zdolność
myślenia i wolę życia.
Pogmatwane, nierzadko tragiczne losy lokatorów „Domu przy
Alien Avenue” są, w ogromnym skrócie odbiciem naszych własnych przeżyć. Niemal
każdy zderzył się z murem niezrozumienia, z obcością Nowego Świata budowanego
przecież przez takich samych przybyszów, otarł się o polskojęzycznych
włóczęgów, nieuzasadnioną brutalność policji, bezduszność wymiaru
sprawiedliwości, bezradność tych nawet, którzy chcieliby pomóc.
W części z nas, zderzenie z tym, jakże odmiennym światem
budzi uczucie niechęci i rodzi bunt. Nie będąc nigdy przedtem, stajemy się
nagle rasistami, zaczynamy nienawidzić rodaków – przybyszów z innych regionów
tej samej Polski. Padając ofiarą cwaniactwa zaczynamy myśleć o odkuciu się tą
samą drogą na innych naiwnych…
Że nie wszyscy? Ależ oczywiście! Nie jesteśmy wstrętnymi
„szczuropolakami” wg Redlińskiego! Stanowimy pewną społeczność wrosłą w obcy
grunt, który powoli staje się naszą ziemią. I chcąc nie chcąc jesteśmy razem –
źli i dobrzy, uczciwi i nie, wrażliwi i gruboskórni, wychowani dobrze i całkiem
niewychowani, biedni i bogaci. Powieść, jakże prawdziwa powieść Andrzeja
Dudzińskiego opowiada właśnie o nas, bowiem stanowimy jej tło. Tło życia
głównego bohatera:
Ci, którzy go znali, żyli z nim, żyli obok niego. Ci którzy
składali się na jego życie. I dla których on stanowił cząstkę ich życia. Ci, z
którymi dzielił troski i radości. Którzy zadawali mu ból i obdarowywali
najczulszymi uczuciami. Którzy go kochali i nienawidzili. Którzy go podziwiali
i gardzili nim. Którzy mu pomagali i którym on niósł pomoc. Z którymi łączył go
znój i wspólnie wylewany pot. Ci, którzy mu wierzyli i jednocześnie niedowierzali…
Którym wydawał się zbyt śmieszny, by
traktować go poważnie, z tymi jego marzeniami, nierealnymi planami. Ci, którzy
podawali mu rękę i wzruszali ramionami na jego widok. Ci, którzy przechodzili
obok obojętnie i ci, którzy nawet jeśli w niego nie wierzyli, dodawali mu
otuchy obdarowując uśmiechem. Ci, dla których był niewinnym kwiatem i ci,
czczący pieniądz jak Boga, dla których był niebezpiecznym wariatem.”
Serdecznie zachęcam do lektury książki Andrzeja
Dudzińskiego. Zapewniam, że skłoni do głębokiej refleksji i wzruszy."
Piotr K. Domaradzki
Dziennik Związkowy, Chicago, IL. 20-22 sierpnia 1999
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz