Tekst Piotra Kuncewicza pt.
Złowieszcza Ameryka" został opublikowany na łamach "Przeglądu
Tygodniowego" - 28/99.
"I
jak tu nie wierzyć w spiski? USA, przewrotna ojczyzna mafii i Al
Capone’a, FBI, CIA i New Age teraz uknuła oczywistą intrygę, która
swoimi mackami dotknęła polskiej kultury, polskiej powieści, a za swój
sprytny cel miała zniechęcenie Polaków do transatlantyckiej imigracji.
Jakże bowiem wytłumaczyć okoliczność, ze kolejni pisarze jadą do USA,
przepadają bez wieści, a potem drukują koszmarne opowieści o dolach, a
raczej niedolach polskich, naiwnych emigrantów? I żeby, skoro tak źle,
wracali szparko, ale jakoś nie wszyscy. Opłakiwał emigrancki chleb
czarny i skalisty Janusz Głowacki, żalił się gorzko Redliński, płakał
rzewnymi łzami Samsel, a teraz dołączył do nich Andrzej Dudziński, który
także łka jak bóbr, żali się i ubolewa. Ale nie wraca. No to, co to
jest, jak nie dowód na amerykańskie przekupstwo? Chytrzy Jankesi musieli
dobrze się namachać i kijem, i marchewką, żeby aż taka powódź łez
literackich spowodować.
Otóż Dudziński napisał powieść „Dom przy
Alien Avenue”, wydaną w Chicago, mieście, a zaopatrzoną w reklamowe
notki na okładce chicagowskich notabli prasowych, z których wynika, ze
„Szczuropolacy” Redlińskiego to paszkwil, a Dudziński cud miód, a co
najwyżej coś „drapieżnie opisuje”. W istocie obu im na jedno wychodzi –
rzeczywistość polsko-amerykańska, jakby nie patrzeć, jest koszmarem.
Dudziński prezentuje dość szeroką panoramę typów męskich i żeńskich,
przeważnie już z inteligenckiego naboru. Nikt z nich ani nie rozwija
swoich pasji, ani nie uprawia wyuczonego na polskiej uczelni zawodu, a
już do głowy nikomu nie przychodzi, by coś oryginalnego studiować.
Zresztą dwóch z trzech bohaterów kończy samobójstwem. Dziewczyny z
reguły kończą w rynsztoku. Owszem, jest to nawet z biglem opisane,
postaci są wiarygodne, z tym, że autor chyba nie lubi kobiet.
Oczywiście, ze są to z gruntu złe, przewrotne i sprzedajne istoty, a do
tego naiwne i głupie - ale jednak miejmy dla nich te odrobinę litości!
Dudziński raczej jej nie ma.
Ale nie ma tu w ogóle litości dla
emigrantów, a śmiałbym rzec, że i dla samej Ameryki. Wszyscy tu
sprzedajni, nie znane są takie sprawy, jak miłość, przyjaźń i
bezinteresowność. Bezduszne prawa, zimni urzędnicy, okrutni policjanci.
Wszystko to prostytuuje przybyszów albo spycha ich do najpośledniejszych
kategorii zatrudnienia, albo jedno i drugie. Czasem tylko szczęśliwy
traf, najczęściej małżeństwo z kimś miejscowym przychodzi komuś z
pomocą. Wszystko to w dolnych rejestrach społeczeństwa.
Ale tez
nie bardzo wiadomo, co ta cala Ameryka ma poza dolarem do zaoferowania.
Nie ma żadnych opisów ulic czy pejzażu, nie widzimy nawet sklepów, co
tym dziwniejsze, ze jeden z bohaterów jest architektem. W tej Ameryce,
zdaje się, nic nie rośnie, nie kwitnie, nie fruwa. Życie biegnie w
czworokącie: mieszkanie, praca, knajpa, burdel. Nie ma galerii, muzeów,
bibliotek - a, do bani z takim krajem. Może zresztą Chicago jest
rzeczywiście takie? Na dodatek autor zdaje się potwierdzać dawną, ba
wręcz prastarą opinię jednej z „ciotek rewolucji”, że w Ameryce trudno o
dobry befsztyk - bohaterowie jedzą jakieś abstrakcje. Ponury kraj i
naprawdę nie warto tam siedzieć. Idealnie czarna, naturalistyczna
powieść, prawie bez mgnienia innego koloru. Nawet nieźle zrobiona, ale
przecież podobna do innych, amerykańskich relacji. Bo te różne wersje
stają się przecież w polskim wykonaniu zaskakująco podobne. A i
opowieści przyjaciół, którzy wrócili, bądź zostali, tez siebie
przypominają."
Piotr Kuncewicz
"Przegląd
Tygodniowy" - 28/99
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz