niedziela, 28 kwietnia 2013

Nasi w Jamestown - 2



W spisie członków załogi oraz pasażerów statku „Mary and Margaret” należącego do Virginia Company of London, który dobił do osady Jamestown w dniu 1 października 1608, na próżno szukać nazwisk wymienionych w legendzie z roku 1943.
Mieczysław Haiman, historyk Polonii Amerykańskiej, w siedemnastowiecznych podróżnikach odkrył, działając zresztą w najlepszej wierze, ludzi wygnanych z ojczyzny, za idee prześladowanych - „Braci Polskich”. Powtarzano za nim tę tezę ochotnie, jako że wizerunek Polaka-męczennika doskonale pasował do popowstaniowego piśmiennictwa, pozwalał lepić jeszcze jeden pomnik narodowej martyrologii. Nawet tak doskonały szperacz literatury polskiej jak Melchior Wańkowicz dał się uwieść poglądowi o ariańskiej metryce wirgińskich osadników. Bo pomost myślowy budowany na tym fundamencie przedstawiał się zgoła powabnie: wydłużał w przeszłość cierpiętniczy szlak Polaków, z drugiej zaś strony wyszlachetniał dusze i oblicza tych, którzy za oceanem dali polskim dysydentom ciepłe schronienie. Ale jako teza obronić się nie da: Raków, szkołę i drukarnię, zwane Akademią Ariańską, zburzono w roku 1639, zaś powrót na łono rzymskokatolickiego Kościoła lub wyjazd za granicę nakazał rewizjonistom Sejm Rzeczypospolitej dopiero w 1658. A Polacy w Jamestown byli już, jak pamiętamy, w 1608.

piątek, 26 kwietnia 2013

Nasi w Jamestown - 1


Lista załogi i pasażerów „Mary and Margaret” nie przetrwała do naszych czasów. Nie zna jej Public Record Office w Londynie, nie ma jej w zbiorach British Museum, Bibliotece Kongresu Stanów Zjednoczonych, nie wspominając już o muzeach marynarki i żeglugi od Amsterdamu po Boston. Istnieje jedynie lista, a raczej spis sporządzony przez Johna Smitha zaraz po wylądowaniu w Jamestown. Pasażerów było 65, ale nazwisk zanotował 57. Nie wiemy, dlaczego tak uczynił, chociaż możemy się domyślać: pozostali nie byli poddanymi króla Anglii. Istnieje nawet dokładna adnotacja 8 Niemców i Polaków.

Tyle Smith. W dwóch różnych dziełach, np. w „Odkryciach i zdarzeniach” oraz „Sprawozdaniu z działalności w angielskiej kolonii”, podaje odmienną transkrypcję nazwisk: raz pisze Lowick, raz Lowicke, na jednej liście występuje Haryson, na drugiej Harrison... Zapewne są to dowolności i Smitha, i ówczesnego drukarza, lecz w jednym lista jest zgodna: owi „Dutchmeni” i Polacy pozostają bezimienni.

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Maskarada



Karty tarota kosztowały mnie 50 dolarów. Najpierw, aby uzyskać wprawę, stawiałem kabałę znajomym. Ci polecali mnie z kolei swoim przyjaciołom. Gdy poczułem się już pewniej, dałem ogłoszenie do gazety.
Telefony nie rozdzwoniły się od razu. Na pierwszą klientkę musiałem poczekać. Ale w końcu i do mnie uśmiechnęło się szczęście.
- Tu Maria - usłyszałem w słuchawce. - Chciałabym umówić się na wizytę.
Podałem adres pomieszczenia, które wynająłem, by móc przyjmować gości. Pobiegłem co tchu. Ściany udekorowałem wykresami poszczególnych konstelacji gwiezdnych, mapą nieba, magicznymi symbolami. Na stole ustawiłem szklaną kulę kupioną na garage-sale’u i przedmioty magiczne, które kiedyś przywiozłem z Nowego Orleanu. Zapaliłem świecę.

środa, 17 kwietnia 2013

Bumowanie



Publiczna sypialnia przy kościele, nieopodal skrzyżowania 28-ej i Western Ave. Może tu przyjść każdy, byle przed 10 wieczorem i trzeźwy. Przy czym trzeźwość to nie tylko alkohol, ale i narkotyki.
Wraz z Mateuszem zyskujemy akceptację Richiego, pracownika sypialni, który decyduje, czy możemy tu spać, czy nie. Otrzymuję torebkę z płynnym mydłem i szmatę, która służy za ręcznik. Na koniec wciska mi w dłoń numerek „34”.
- Znajdź sobie wolne łóżko, bo zdaje się, że „34” jest już zajęte.
Faktycznie, w kąciku, gdzie mieści się „moja” prycza siedzi kilku czarnych. Patrzą na mnie jak na intruza.